Laos – Podróż. Part 1

Podróż po Laosie

Podróż po Laosie – część pierwsza 

Jak to bywa po Chińskim Sylwestrze w Laosie fajerwerków nie było. Widziałem dosłownie jedną rakietę wzbijającą się w niebo, która wybuchła od niechcenia. O hukach petard też nie wspomnę były ich może dwa i nie jestem pewien czy nie były to przypadkiem strzały z kałasznikowa. Dla porównania dodam, że w 2009 roku byłem w Pekinie i akurat wylatywałem w Nowy Rok Chiński więc mam porównanie tego jak bawią się w Chińskiej Stolicy, a zaczynają zabawę parę dni wcześniej. W Luang Prabang jak zawsze czyli po 22 każdy gasi światła, a po 23 próbują Cię wygonić z knajpki ponieważ barman robi się senny i musi wstać na 12 do pracy – czasem tak bywa. Czas zacząć było moją dzienną podróż po Laosie.

Podróż po Laosie
Jedna z wielu Świątyń mieszczących się w Luang Prabang

Lecz dla samotnego Polaka w podróży jest to niestraszne i jak to Polak, sklep monopolowy znajdzie wszędzie, no bo nie rozumiem jak można obudzić się bez kaca w nowym roku. Następnego dnia wstałem na pół kacu czyli na takim, że się nie chce nigdzie chodzić i najlepiej przeleżałbym cały dzień w łóżku oglądając kabaret Ani-Mru-Mru from Laos. Lecz nie dane mi było obijanie się. Stwierdziłem z Dawidem, że dziś podróżujemy na dziko, i udaliśmy się wypożyczyć motor. Wypożyczalni w Laung Prabang jest mnóstwo. Koszt takiego wynajmu nie jest duży, a perspektywa spędzenia dnia OFF Roads po Laosie tylko człowieka napędza. Jednak przed wypożyczeniem jakiegokolwiek sprzętu w Azji Południowo – Wschodniej radzę zastosować się do pewnych zasad bezpieczeństwa. Mianowicie tam daleko, na wschodzie zdarzają się ludzie, którzy chcą naciągnąć białego na uszkodzony sprzęt, czyli wypożyczamy jakiś pojazd i podczas zwrotu nieuczciwy sprzedawca wciska nam kit, że coś zostało przez nas porysowane i trzeba oddać za to pieniądze. Czasem kwota dopłaty przekracza wartość wypożyczonej rzeczy. Próba wezwania Policji i rozstrzygnięcia tego nic nie daje ponieważ Pan policjant często okazuje się czyimś kumplem, bratem, szwagrem, wujkiem lub ojcem.Podróż po Laosie

Więc z góry mówię- jesteście na przegranej pozycji i jedyny sposób, dzięki któremu możecie stamtąd wybrnąć to dobre negocjacje, szybki bieg czyli ucieczka z miejsca zdarzenia lub opłata za wyrządzone uszkodzenia. Zasadą numer jeden przed jakimkolwiek wypożyczeniem sprzętu jest sfotografowanie go, zwrócenie uwagi na ryski i sfotografowanie ich również ponieważ jak coś takiego będziecie mieli to może Wam pomóc przy argumentacji z nieuczciwym sprzedawcą. Zasada numer dwa- róbcie to tak by Was widziano, że to robicie, wtedy nawet najgłupszy sprzedawca dochodzi do wniosku, że jego szanse na oszustwo właśnie spadły. Trzecią i ostatnią zasadą jest jak już zauważycie jakieś uszkodzenie to zgłoście to właścicielowi przed wypożyczeniem. Nie twierdzę, że te trzy zasady Was uchronią przed czymś takim, ale przynajmniej zminimalizują szanse na oszustwo.

Podróż po Laosie
Pierwsza niekomercyjna dżungla po której podróżowałem po Laosie.

My z Dawidem podczas podróży tak robiliśmy i albo trafialiśmy na uczciwych sprzedawców albo nasza metoda skutkowała. Po wypożyczeniu motoru, pozostaje obrać drogę i ruszyć w podróż po Laosie. Naszym znakiem zapytania na mapie były okoliczne wioski, po których jeździliśmy. Powiem Wam, że był to strzał w dziesiątkę. Jazda po krętych drogach raz pod górkę, a raz z górki była dla mnie niesamowitym przeżyciem. Dookoła otaczały nas dżungle, co jakiś czas są tajemnicze odnogi w boczne drogi już nie asfaltowane, które kuszą podróżnika by je sprawdził. Taka jazda daje nam wrażenie eksploratora, zobaczenia czegoś nowego na własne oczy i sterowania kursem swojej podróży.

Takie widoki zielonego Laosu są na porządku dziennym, obawiam się że za parę lat już tak tam może nie być.
Takie widoki zielonego Laosu są na porządku dziennym, obawiam się że za parę lat już tak tam może nie być.

Jeżdżąc tak człowiek automatycznie nuci pod nosem piosenkę „Born to be Wild”.  Jadąc parę godzin w jedną stronę mijaliśmy wioski, zatrzymywaliśmy się w miejscach, które dla nas były piękne i dzikie, a potem po nich się szwendaliśmy i ruszaliśmy dalej. Pamiętam, że w pewnej, małej wiosce zrobiliśmy postój ponieważ woda się skończyła, i pamiętam moment, w którym Dawid wszedł do sklepu po Coca-Colę. Wyszedł mały chłopczyk z chaty i za chwile w niej zniknął. Po chwili wyszedł ze swoją siostrą, ta zawołała starszego brata, on rodziców, rodzice sąsiadów. I tak odpoczywaliśmy w środku zadupia gdzieś w wiosce otoczoną przez dżungle i byliśmy obserwowani przez dość sporą  liczbę mieszkańców, którzy z uśmiechami na twarzach co chwila do nas machali. Happy Lao People.Myślę, że byliśmy dla nich pewnego rodzaju atrakcją turystyczną, która zawitała w ich skromne progi.

Wioska w której zrobiliśmy postój.
Wioska w której zrobiliśmy postój.

W wiosce zrobiliśmy dość długi postój i ruszyliśmy dalej, mijając dzieci wracające ze szkoły, swobodnie przechodzące przez jezdnię krowy. Cały czas pod czujnym okiem mieszkańców. Więc zaproponowałem Dawidowi, że wieczorem można kupić bilet do Pakse i tam spędzić parę dni jeżdżąc po wioskach, a nawet jak będzie taka  możliwość nocując u tubylców. Dawid przyjął ten pomysł z entuzjazmem i ruszyliśmy w drogę powrotną do Luang Prabang by się spakować i pożegnać  z naszymi przyjaciółmi, którzy byli naszymi kompanami przez ostatnie dni. Po napełnieniu baku paliwem i oddaniu motoru udaliśmy do Guest House po nasze rzeczy. Po drodze spotkaliśmy Vergarda, z którym wymieniliśmy się mailami i udaliśmy się do Englishmana. Niestety nie zastaliśmy go i nie widziałem go już więcej w życiu tak samo jak wielu wspaniałych ludzi, z którymi skrzyżowałem drogi podczas podróży. a1

Podchodząc do kasy Dawid zapytał mnie jaki autobus bierzemy, dla lokalnych czy VIP?. Odpowiedziałem mu, że Vipami podróżują  bogate białasy, więc zakupiliśmy bilety na ten lokalny.

Jak to bywa w każdej podróży zaczęło się cierpliwe czekanie, które jest nierozłącznym elementem naszej przygody niczym podtarcie się papierem po zrobionej kupie. Po paru godzinach cierpliwe spędzonych na dworcu podjechał w końcu autobus. Byłem lekko zdumiony faktem, że w środkowych drzwiach autokaru po wejściu do środka jest brak toalety, a jej miejsce zostało zagospodarowane na większy luk bagażowy. I tam też zostały rzucone nasze plecaki, po czym udaliśmy się na górę zająć miejsca, a że w podróży czasem występują napięcia po dłuższym spędzaniu czasu ze sobą to zdecydowaliśmy się usiąść osobno. Dawid twierdził, że chrapie tak jakbym warczał, a jak się rozkręcę to odgłos mojego chrapania przypomina startujący samolot, a ja mu powiedziałem, że jest za szeroki i nachodzi swoim ciałem na moją część siedzenia i w dodatku zdarza mu się spać z otwartymi oczami. Serio! Wygląda wtedy niczym opętane dziecko z „Egzorcysty”. Nasza rozłąka długo nie trwała ponieważ siedzenia były numerowane, a to oznaczało, że jesteśmy na siebie skazani przez najbliższe 12 godzin w autokarze. Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca autokar ruszył w stronę Vientiane stolicy Laosu. Niestety na dworcu doszliśmy do wniosku, że nie zrobimy postoju w Vang Veng, ponieważ Dawid przez swoją chorobę tropikalną tracił coraz więcej sił no i bardziej pociągały nas nieodwiedzane wioski. I tak ruszyliśmy do stolicy. W autobusie panował lekki pół mrok, na zewnątrz nie było niczego widać, czułem tylko zakręty jakie autobus bierze na wąskich górzystych drogach Laosu.

Około północy autobus zatrzymał się w środku niczego, drzwi się otworzyły i z ciemności do środka wbiegło pół wioski, byli to dorośli ludzie, młodzież oraz dzieci. Popatrzyłem się na Dawida i spytałem się go „Co jest kurwa…? Napad?”.W tym samym czasie jeden z kierowców rozkładał, na całej długości autobusu, małe plastikowe taborety dla nowych pasażerów, którzy zajmowali je w szybkim tempie. W ciągu 3 minut autobus ruszył w dalszą drogę z 20 nowymi osobami na pokładzie. W autobusie panowała cisza nikt nic nie mówił więc wnioskuję, że byli to pasażerowie, którzy za drobną opłatą mieli biznes z kierowcą. I tak siedziałem ściśnięty, po lewej stronie Dawid, po drugiej stronie gościu, który siedział przy mnie i bez jakichkolwiek problemów oparł głowę o moje ramię i zasnął. Dawid to zauważył i zaczął się ze mnie śmiać w stylu „ej, a ten twój nowy ziomek spoko?  Bo tak siedzicie jak najlepsi kumple”, na tą zaczepkę odpowiedziałem do niego szybkim „ goń się frajerze”. I tak podróżowałem przez Laos z ziomkiem śpiącym na mym ramieniu do czasu aż został wybudzony przez obsługę autobusu, która wszystkim nowym pasażerom rozdawała foliowe woreczki, które Dawid skwitował „ Im coś dali, a nam nie”.

Szybko dowiedzieliśmy się dlaczego im rozdali worki, a nam nie – niedaleko mnie siedziała dziewczyna, która cały czas świdrowała mnie wzrokiem, w pewnym momencie zrobiła lekki uśmiech i zwymiotowała do woreczka. Tak, tak, większość z nich miała chorobę lokomocyjną i wymiotowała podczas podróży, a woreczki z zawartością przewieszali przez rurkę, która biegła wzdłuż autobusu. Więc mogę się pochwalić, że śmigałem po Laosie w rzygającym autobusie. Nad ranem kiedy się obudziłem, nie było już naszych pasażerów. Zniknęli gdy spałem, wraz ze swoimi woreczkami i ich zawartością. Parę godzin później znalazłem się z Dawidem w stolicy Laosu. Tam chcieliśmy złapać autobus do Pakse, lecz zanim udaliśmy się na dworzec główny pozwiedzaliśmy miasto z samego rana, niestety nie mogę się wypowiedź czy opłaca się przyjeżdżać do Vientiane bo za mało czasu tam spędziłem. Po  godzinie długich negocjacji z szoferem Tuk-Tuka udaliśmy się na odpowiedni dworzec, gdzie dowiedzieliśmy się, że nasz autobus będzie dopiero za 4 godziny. Popatrzyłem na mapę i stwierdziłem, że trasę dzielącą nas z Luang Prabang do Vientiane o długości 340km pokonaliśmy w 10 godzin, a do Pakse zostało jeszcze 640 km.. Zapowiadał się kolejny ciekawy dzień przygód  spędzony w autobusie, ale o tym już za tydzień!

Podróż po Laosie
On the road
Podróż po Laosie
Odpoczynek na wsi 🙂
Laos – Podróż. Part 1
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Przewiń do góry