Podróż po Laosie. Część 2
W Laosie czasu drogi jaką zamierzamy pokonać środkiem lokomocji typu autobus nie należy liczyć tak jak u nas czyli km/h. Chociaż system metryczny jest ten sam, należy dodać przed km/h literkę S- co oznacza stan drogi z poziomem trudności od 1 do 10 przy czym 1 oznacza brak drogi. I wychodzi nam wtedy pełen wzór „S(x) km/h” którym możemy się sugerować podczas podróży w Laosie bo 350 km można pokonać nawet i w 10 godzin, tak jak Dawid i ja. Więc siedząc tak na krawężniku w stolicy Laosu i patrząc na mapę, która pokazywała mi jeszcze około 650 km do Pakse rozważałem, autobus nocny z łóżkiem. Chociaż moja przeogromna ambicja podróżnicza nie pozwalała mi w podróży pławić się w luksusach, a ten moment w mojej opowieści musiałbym teraz przemilczeć. Lecz tak się nie stało ponieważ kupiliśmy bilety na najtańszy autobus i musieliśmy na niego parę godzin poczekać. I tak siedziałem śmierdzący po całonocnej podróży na krawężniku dworca i zastanawiałem się dlaczego każdy kto zachwyca się podróżowaniem nigdy nie opisze 10 godzin spędzonych na lotnisku, lub paru godzinnego oczekiwania na postoju albo nawet wielogodzinnej podróży. Ba, nawet dniowej podróży.
Przeważnie jak czytam książki podróżnicze autor pisze „wsiadłem do autobusu, który mnie tam zawiózł”, lecz nigdy nie opisze sytuacji, jakie mogą się wydarzyć podczas podróży a są one i śmieszne i wkurzające. Podczas podróży trzeba spać z ręką na portfelu by nie zostać okradzionym, przede wszystkim mieć lekki sen oraz co jakiś czas pytać współpasażerów czy zbliżamy się do miasta, tylko po to by nas kierowca nie wyrzucił w środku dżungli o północy na poboczu. Plusem takich podróży są nowe znajomości i historie, których człowiek słucha z zapartym tchem, a dawka informacji od anonimowego podróżnika na temat miejsca, którego nie znajdziesz na żadnej mapie jest warta wszystkiego. Trzeba też przełamać bariery psychiczne jeśli chodzi o higienę – czasem zdarzy się nie myć parę dni podczas podróży i trzeba z tym wytrzymać, potrafić załatwić się w każdym kibelku nawet jeśli składa się z 4 dziur w ziemi, a pozostałe trzy dziury są zajęte przez sąsiadów z Laosu, którzy podczas robienia kupy badają Cię czujnym wzrokiem ponieważ ktoś zakosił kotary i jedyne co pozostaje człowiekowi to przybić z sąsiadem dziurę obok high five i się uśmiechnąć. Gwarantuję Wam, że u Martyny i innych podróżników nie przeczytacie o takich szczegółach, a z tego również składa się podróżowanie. I tak siedząc na krawężniku i rozmyślając, podszedł do mnie Dawid, który spytał czy poleję go wodą z butelki podczas gdy on będzie się mydlił. Odpowiedziałem ok, poszliśmy parę metrów dalej za budynek i stanęliśmy przy bramie. Dawid ściągnął z siebie t-shirtkę i kazał się polać wodą, po czym się namydlił. Gdy już kończył fazę namydlania poprosił żebym wylał na niego zawartość reszty wody z butelki by mógł się opłukać i gdy zacząłem go ponownie polewać to w tym momencie obok nas przez bramę wjeżdżał autobus wypełniony ludźmi, którzy zaczęli się na nas gapić z pootwieranymi gębami, a kierowca był tak zdziwiony, że nawet się zatrzymał, co dało naszym widzom wydłużoną scenę pod prysznicem Dawida i mojej skromnej osoby lejącej go butelką wody. Dawid po skończonym prysznicu spytał się czy też nie chcę się umyć? Stwierdziłem, że wolę śmierdzieć ponieważ tak czy siak jak wsiądziemy do autobusu będzie 30 stopni i będę pachniał tak samo jak teraz.
Powoli zbliżała się godzina odjazdu naszego autobusu, którego cały czas nie było. Na dworcu w Laosie poznaliśmy Niemca, który akurat był w trakcie gap year i zwiedzał cały świąt. Interesujące było w nim to, że podczas swojej podróży robił sobie pamiątkę w postaci tatuażu na ciele i taki mix ich styli wyglądał na nim ciekawie. Niestety naszą rozmowę przerwał nam gościu, którego wcześniej napastowaliśmy pytaniami „gdzie jest autobus?” wskazując nam wypełnionego ludźmi ogóra z lat 80-tych. Szybko założyliśmy plecaki na plecy i udaliśmy się w stronę autobusu, gdzie trzeba było włożyć bagaż do luku, więc wyciągnąłem najpotrzebniejsze rzeczy w postaci aparatu, pasa z paszportem i pieniędzmi, który zawsze spoczywał na moich biodrach pod t-shirtem oraz butelkę wody po czym udałem się do wejścia by zająć swoje miejsce. Okazało się, że Niemiec, którego spotkaliśmy parę chwil wcześniej też zmierzał w stronę Pakse i wszedł z nami do autobusu, który na pierwszy rzut oka był wypełniony ludźmi, ale na nasze szczęście udało nam się znaleźć miejsca na samym końcu i tam zainstalowałem się z ekipą. Po zajęciu miejsca miałem czas na rozejrzenie się co jest w busie – podłoga była zapełniona dachówkami w kartonach, były zainstalowane 3 wiatraki w znacznej odległości od siebie, które miały przynieść ulgę pasażerom podróżującym w tropikach no i obowiązkowo nad siedzeniem kierowcy był zawieszony TV. Potem zacząłem rozglądać się po reszcie pasażerów, która badawczo się nam przyglądała tak samo jak my im. Szczególnie wielkie zainteresowanie wzbudziłem u siedzącego przed nami malucha, który co chwilę nas podglądał przez szparę między fotelami.
W pewnym momencie autobus wolno ruszył, po 20 minutach stania w korkach przeklinałem słońce, że jest po mojej stronie busa i czułem się jak indyk w piekarniku. W pewnym momencie została odpalona lista najlepszych ludowych piosenek Laosu, która miała urozmaić podróżującym czas, oczywiście z klipami video na telewizorze. Fabuła każdej piosenki wyglądała następująco: Historia opowiadała o ustawionym gościu z wyższych sfer, który był zakochany w ubogiej wieśniaczce, oczywiście głównym problem w ich miłości była żona bogatego jegomościa, której od pierwszej sekundy patrzyło (przepraszam za mój francuski) „kurwą z oczu”. W miarę dramatycznego tonu w muzyce fabuła klipu próbowała również się dostosować i pojawiały się takie zwroty akcji jak spiski tej złej przeciw dobrej wieśniaczce, a nawet bicie po twarzy ubogiej wieśniaczki przez zazdrosną żonę naszego zakochanego bohatera. Koniec klipu przeważnie kończył się popełnieniem samobójstwa przez nieszczęśliwie zakochaną dziewczynę, głównie dominował skok z mostu do rzeki, gościu rozpaczał, a zła żona zwyciężała. Takimi teledyskami karmili mnie podczas jazdy po Laosie, potem zmienili repertuar na kabarety, którymi katowali pasażerów przez wiele godzin. Podczas podróży zdarzają się przystanki na rozprostowanie kości, toaletę oraz uzupełnienie zapasów. Przeważnie taka przerwa trwa 15 minut i wszelkie osoby stojące na przystanku próbują Ci coś sprzedać, począwszy od kurczaków na patyku po smażone pająki na kilogramy.
Podczas jednego z takich postojów w Laosie zaobserwowałem, że bagaże są nie tylko ładowane do luku bagażowego ale i na dach i to nie byle jakie bagaże, byłem świadkiem wciągania skutera na linie, a nawet żywej świni. W podróży człowiek ma wiele czasu, z którym nie wie co zrobić, lwią część czasu poświęca na sen w niewygodnej pozycji, a drugą na rozmowy z nieznajomymi i tak też zacząłem kontynuować rozmowę z Niemcem, który jechał obok nas.
Pamiętam, że mu bardzo zazdrościłem bo podróżował spory kawał czasu i zamierzał zwiedzić cały świat, miał na to czas i środki, a ja tylko 30 dni mojego urlopu, na który zbierałem cały rok. Opowiadał nam o kartelach narkotykowych w Meksyku, o Parkach Narodowych w Ameryce Południowej, a teraz zmierzał do Kambodży do wioski, w której mieszkają głównie ludzie niewidomi. Kiedy spytałem się dlaczego, odpowiedział mi, że tylko osoby niewidome robią najlepszy masaż bo mają szczególnie wyczulony zmysł dotyku. I o takich miejscach jak ta wioska, do której zmierzał nasz chwilowy towarzysz podróży nie dowiesz się z przewodnika, dowiesz się od ludzi, których spotkasz po drodze, w dwóch słowach poczta pantoflowa. Minęło już 12 godzin od ruszenia autobusu w stolicy w Vientiane, a my byliśmy dalej w drodze, na nasze szczęście cały tył autobusu był do naszej dyspozycji ponieważ każdy nowy pasażer wsiadający do autobusu nie mógł znieść zapachu backpakersów, którzy są w podróży bez mycia już drugi dzień.
Stan Dawida znacznie się pogorszył przez tą dwu dniową podróż w autobusie, kolor jego skóry wydawał mi się już całkowicie żółty tak jak i jego białka w oczach,. Kierowca późnym wieczorem dla urozmaicenia puścił po raz kolejny kabaret na full dla nowych pasażerów, który my już znaliśmy na pamięć. Więc może z siedzenia cały dzień w gorącym autobusie lub pierwszych oznak szaleństwa śmialiśmy się z resztą pasażerów z puszczanych kabaretów co wprowadziło dużą konsternacje wśród tubylców. Kolejne godziny mijały, a my dalej nie byliśmy w Pakse, popatrzyłem na zegarek była już 2.30 w nocy i nagle autobus się zatrzymał, światła się zapaliły, a kierowca coś zaczął krzyczeć w naszą stronę plus tłum gapiących ludzi co jest oznaką dla białego podróżującego w tropikach, że to jest jego przystanek. Obudziłem Dawida i Niemca i powiedziałem niewyraźnie, że „chyba” jesteśmy na miejscu. „Chyba” ponieważ na zewnątrz było całkowicie ciemno i raczej to dworzec w Pakse nie był. Podchodząc do drzwi wyjściowych było już pewne, że chcą się nas pozbyć z autobusu, ponieważ nasze bagaże oczekiwały już na nas na chodniku. Byłem wtedy tak zasapany i zmęczony, że nie miałem siły się z nikim kłócić i wysiadłem z autobusu. Moim oczom ukazał się hostel, który prawdopodobnie należał do szwagra kierowcy. Autobus ruszył, a my w kompletnych ciemnościach udaliśmy się w stronę drzwi wejściowych hotelu, które otworzył nam zaspany recepcjonista. W holu spytałem się po ile mają pokój, usłyszałem 35 $. To przynajmniej chociaż mogę rzucić okiem na pokój. Recepcjonista kiwnął na znak zgody i kazał nam iść za sobą. Po wejściu na drugie piętro i zobaczeniu zagrzybionego pokoju ze wspólną toaletą na zewnątrz wszyscy podziękowaliśmy miłemu recepcjoniście i opuściliśmy hostel.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nasza sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo, ponieważ byliśmy po dwóch dniach podróży co dało nam się we znaki, w dodatku niewiadomo czy byliśmy w Pakse, a na ulicach nie było światła. Odwróciłem się do Dawida i naszego nowego znajomego i powiedziałem, że robimy rutynę czyli chodzimy i szukamy. Po 5 minutach wędrowaliśmy przez opustoszałe przedmieścia prawdopodobnie Pakse z latarkami czołowymi na głowach wypatrując jakiegokolwiek znaku Guest House albo Hostelu. I tak rozpoczęła się nasza nocna odyseja po Laosie w poszukiwaniu prysznica oraz taniego, w miarę czystego łóżka. Pamiętam, że wtedy powiedziałem Dawidowi, że jak w ciągu godziny nie znajdziemy noclegu, to szukamy szpitala, cmentarza lub jakiegoś miłego marketu gdzie na jego tyłach będzie można się przespać. Tak, tak to są jedne z najbezpieczniejszych miejscówek na awaryjny nocleg, złym pomysłem jest np. udanie się do parku, a najgorszym zaśnięcie na dworcu. Po 45 minucie poszukiwań udało nam się wypatrzyć tani hotel, po paru sekundach głośnego stukania w bramę otworzył nam starszy Pan, który zaprowadził nas do recepcji, a tam zgaszone światło, a sam recepcjonista śpi pod moskiterą, więc mówię dość głośno „hellooooł” by obudzić gościa. I teraz nastąpi morał wieczoru, recepcjonista otwiera oko, potem drugie i wstaje wyraźnie niezadowolony z tego że ktoś go obudził w środku nocy. Przeciąga się dość dłuższą chwilę i mówi „ Yes?” jakby nie wiedział o co chodzi trzem gościom w środku nocy z plecakami. Więc pytam się go uprzejmie „Do you have free room?”. Wtedy następuje cała procedura drapania, ziewania i przeciągania się przez recepcjonistę w kompletnej ciszy, my w oczekiwaniu na odpowiedź badawczo mu się przyglądamy, kiedy on sprawdzi to w systemie lub jakiejś książce. Cały ten rytuał dobudzania trwa równo 10 minut, po czym recepcjonista popatrzył nam się prosto w oczy i powiedział „No”.Normalnie bym gościa wtedy udusił za tracenie mojego czasu, ale wtedy wszyscy we troje zareagowaliśmy jednakowo, padliśmy na podłogę i tarzaliśmy się ze śmiechu.
Po dłuższej chwili wyśmiania sytuacji opuściliśmy teren hotelu i udaliśmy się na poszukiwanie następnego, okazało się, że Budda nas wysłuchał i kolejny stał jakieś 100 metrów dalej i miał wolne pokoje. Spytałem się recepcjonisty „How much?” odpowiedział „15$”. Zgodziłem się na tą cenę pod warunkiem, że dorzuci nam dwa duże Lao Beer na sen, które otrzymaliśmy wraz z kluczykiem do naszego pokoju. Sam pokój nie był zbyt rewelacyjny ale o 3 w nocy człowieka dużo rzeczy nie obchodzi m.in. toaleta, która składała się z dziury w ziemi i wody w wiadrze, które miało służyć z prysznic. Naprawdę było mi to wszystko obojętne, zresztą Dawidowi też. Przed snem spytałem go czy ma dość siły do śmigania na motorku po tych wioskach, bo wyglądał jakby przydałyby mu się wakacje. Popatrzyłem na mojego kolegę i dopiero teraz zauważyłem, że schudł parę kilo, a ostatnie dni cały czas przesypiał, stwierdziłem wtedy, że nie ma co katować go długimi wyprawami, na tę chwilę mamy jeszcze dużo czasu na śmiganie po dzikich wioskach motorkami. Czułem, że potrzebujemy ponownie zmiany planu. Otworzyłem mapę i zacząłem szukać gdzie on by mógł nabrać sił i znalazłem to miejsce było od Pakse oddalone o parę kilometrów w Laosie. Popatrzyłem się na Dawida i spytałem się go z uśmiechem: Kolego co byś powiedział na wakacje na jednej z 4000 wysp w Laosie ?
Bardzo szczegółowa relacja z podróży. Opisałeś nawet kibelki iczekanie na autobus.
To prawda że relacjach z podróży nikt nie pisze o takich sprawach, aczkolwiek właśnie to czyni tą wyprawę tak interesującą. Kibelek z brakującymi kotaraminie był przyjemny, ale z pewnością będziesz pamiętał go do końca życia, a to jest najważniejsze. Pająki i świerszcze wyglądają smakowicie i są pełne zdrowych protein.
Literki są słabo widoczne, czytanie trochę męczy. Będzie lepiej jeśli zmienicie kolor liter na czarny albo zróbcie je większe.
Hej,hej, hej było pełno kibelków na mej drodze, nawet takie że mi małpy na plecy spadały podczas robienia „dwójki”. Popieram że jedzonko próbowałem, a po dodatku soi sos ma się niezły „rush”. Mhm… a ty jaki masz kolor literek bo u mnie jest czarny na białym tle ( literki dość duże 🙂 ) na twój blog zajrzałem, ciekawy, wieczorem pewnie wrócę i poczytam. Pozdro !!
Dziękuję za odpis. Ciekawe czy to ten sam sos jaki można kupić w RPA? Kupujemy zawsze sos produkowany w Chinach.
Nie wybierałem platformy na jakiej umieścić mój blog. Zrobiłem to na darmowym z Google.
Mam też eksperymentalny blog na WordPressie i litery wyglądają lepiej niż u ciebie.
Nie wiem jak to zrobiłem, bo nie poświęciłem tam wiele czasu.
Będę obserwował twoje przygody, wygląda to na naprawdę interesujący urlop.