Tonle Sap – Nad Jeziorem Bez Dna
Kompleks świątyń Angkoru nie jest jedyną atrakcją turystyczną w miasteczku Siem Reap. Jest ich tam niezliczona ilość. Oczywiście wszystko zależy od naszej wyobraźni i wolnego czasu, którego ja miałem pod dostatkiem przez chorobę Dawida i nasze przymusowe wakacje w Kambodży. Pewnego razu gubiąc się kolejny raz w zaułkach i uliczkach Sieam Reap postanowiłem, że jak tylko z nich wyjdę pozwiedzam sobie okolicę. Po kupieniu zestawu przypraw w postaci zmielonych papryczek chilli, wróciłem do Hostelu, zmieniłem baterie w aparacie, posmarowałem się kremem przeciwsłonecznym (ponieważ wyjście w samo południe na pełne słońce w Azji to sado-maso), wziąłem małą butelkę wody i ruszyłem w nieznane. Na ulicy zaczepiłem gościa na motorku, któremu powiedziałem aby zawiózł mnie nad brzeg jeziora Tonle Sap.

Tonle Sap jest ono największym jeziorem półwyspu indochińskiego i źródłem pożywienia dla paru milionów ludzi zamieszkujących wokół niego lub na nim. Tak, naprawdę „na nim” bo z tego, co słyszałem jest na nim pływająca wioska, do której bardzo chciałem dotrzeć i ją zobaczyć. Kierowca motoru był w miarę ogarnięty i zaproponował mi, że podrzuci mnie do miejsca, w którym będę mógł wypożyczyć łódź by zobaczyć ową wioskę. Dotarcie nad jezioro nie trwało długo i w ciągu 15 minut stałem na jednym z prowizorycznych pomostów przygotowanym specjalnie dla białasów, rozglądając się gdzie się udać.
Więc podchodzę do kasy, patrzę w górę- jest cennik ale jakiś taki niewyraźny, pełno turystów się krząta dookoła i wbija hurtowo do łodzi. Ja stoję dalej i próbuję rozszyfrować cenę, słońce powoli zaczyna mi doskwierać ponieważ jest samo południe i w głębokim stanie zen rozważam opcje, gdy w pewnym momencie czuję rękę na ramieniu. Obróciłem się i zobaczyłem młodego chłopaka, który powiedział, że za 30 dolarów mogę wynająć całą jego łódź tylko dla siebie. Nie zastanawiałem się długo czy 30 $ to dużo czy mało, ponieważ przez ostatnie tygodnie bardzo dużo pieniędzy zaoszczędziłem, a nawet nie wydawałem całego swojego budżetu dziennego więc mogłem zaszaleć.
Powiedziałem do chłopaka, że okej i pokierował mnie do kasy bym kupił bilet co też tak uczyniłem. 5 minut później siedziałem już na jego starej łajbie rozglądając się za dogodnym miejscem dla Kapitana czyli mnie. Zauważyłem też spore poruszenie w innych łódkach, które startowały albo przybijały do portu zbitego z desek. Brunatna woda uderzała o łajbę, na której siedziałem i zaczęło nią kołysać, co mi w ogóle nie przeszkadzało.
Zanim jeszcze ruszyliśmy, zauważyłem jeszcze jedną rzecz- na brzegach przy jeziorze trwała budowa nowoczesnych hoteli, wszędzie wyrastały z ziemi żelbetonowe konstrukcje, a ludzie uwijali się przy nich jak mrówki budując .. i tak pisząc teraz, zastanawiam się czy budowle, które widziałem stoją już gotowe i przyjmują gości.. Wszystko się zmienia i to w szybkim tempie, co mnie najbardziej przeraża ponieważ za parę lat jak tam wrócę to obawiam się, że nie będzie tego klimatu, który czułem będąc tam wtedy.

Mój nowy przyjaciel odpalił głośny silnik swojej łodzi i ruszyliśmy przez ciasne koryto, manewrując między innymi łodziami lub surowcami w postaci drzew, które transportowali w kierunku wioski, do której właśnie zmierzaliśmy. Same drzewa miały służyć jako podstawa dla kolejnej pływającej chatki.

Na brzegach jeziora zauważyłem rybaków, którzy walczyli z jakimiś rybami i co chwila zarzucali nową zanętę. Przypomnę tylko, że dla 90% z 3 milionów ludzi mieszkających wokół jeziora jej surowce stanowią źródło utrzymania i pożywienie. Zbiornik wodny w postaci Jeziora Tonle Sap jest jednym z najważniejszych w Azji Południowo-Wschodniej a jego objętość zależy od pory roku- w porze deszczowej gdy wody z Mekkongu do niego wpływają jego powierzchnia może wzrosnąć aż do 10km2, co zmusza większość mieszkańców do przesiedlenia się na wyższe tereny i tłumaczy dlaczego wszystkie domostwa przy brzegu stoją na 10 metrowych palach. W porze suchej objętość jeziora może zmniejszyć się do 2,5 tys km2, a jego głębokość waha się od 12 do 3 metrów. Wody jeziora Tonle Sap są domem dla ponad 300 gatunków ryb gdzie na km kwadratowym może ich żyć ok. 10 ton, nie licząc wężów, krokodyli i innych paskudztw.

Wypływając z ciasnego koryta w końcu zobaczyłem jezioro w pełni, tzn. mam na myśli tutaj, że jak patrzyłem na horyzont to go nie widziałem, stapiał on się z wodą. Sternik obrócił łódź i zaczęliśmy płynąć w stronę domków majaczących w oddali na tafli jeziora.

W pewnym momencie usłyszałem ryk silnika. Obok zobaczyłem kobietę z dzieckiem, która zaczęła wyrównywać burtą z łodzią, na której byłem. W pewnym momencie dziecko się podniosło i z wielkim wężem wskoczyło mi do łodzi krzycząc „ONE DOLAR” , co ja skwitowałem czymś w stylu „a idź mi w cholerę z tym wężem nie mam kasy, a fajki ci nie dam bo masz 5 latek”. Dziecko jeszcze próbowało wyłudzić ode mnie co nie co ale twardo odmawiałem bo jak już pisałem wcześniej nie popieram takiej formy żebractwa. Dziewczynka z niczym wskoczyła do swojej łódki i obie zawróciły w stronę kolejnej łodzi, a ja płynąłem dalej.
W pewnym momencie spytałem się mojego wodnego szofera czy znajduje się tam szkoła, odpowiedział że tak, a ja splunąłem ze złości ponieważ zostawiłem resztę długopisów, breloczków i kalkulatorów z Polski w pokoju. Po namyśle powiedziałem by podrzucił mnie do jakiegoś sklepu po jakieś ołówki, a potem odwiedzimy szkołę. Silnik głośno ryczał, a my wpłynęliśmy do wioski manewrując między dziećmi w metalowych miskach z wężami, które chciały dolary, najlepiej nowe amerykańskie. Ignorując to, podpłynęliśmy do pływającej księgarni, funkcja wychodzenia wygląda tak, że ktoś łapie się twojej burty, a ty z niej skaczesz albo przechodzisz, przez moment była obawa, że się skąpię ale szybko minęła.

No i wchodzę do tej pływającej księgarni pełny pozytywnej energii, że zrobię dobry uczynek dla dzieci.
Chwytam garść długopisów i parę ołówków, wyciągam portfel by zapłacić, a ekspedientka mówi do mnie 30 $. A ja na to .
– What? Why, this is a normal pen, nothing special, maximum I can give you 5 $.

Ekspedientka niewzruszona dalej upiera się przy swoich 30 dolcach, więc jej spokojnie tłumacze, że ja tego nie kupuję jako pamiątkę i zabieram ze sobą do kraju, ale chcę popłynąć obok tej szkoły i rozdać maluchom mały upominek, nikomu nie szkodzę, a nawet chcę pomóc. Lecz cena za te długopisy jest astronomiczna i nie do zaakceptowania przeze mnie, by mnie ktoś wyruchał w pływającej wiosce na środku jeziora. Baba dalej swoje, ja skończyłem rozmowę i odpłynąłem.
I tak kręciliśmy się po wiosce i obserwowaliśmy pływające domki. Jedne różniły się od drugich- te bardziej rozbudowane miały taras, a na tym tarasie mały ogródek z hamaczkiem, w innym zaobserwowałem rower powieszony na ścianie, niestety moja wyobraźnia nie odpowiedziała mi na pytanie czy właściciel pakuje się z nim do miski i płynie do brzegu czy go przerabia na inny model w postaci roweru wodnego.
I tak mi pół dnia zleciało, stojąc na burcie obserwując domki. Ba! Żeby tego było mało oni tam nawet mają pływające centrum handlowe, a w nim oryginalne buty z krokodylej skóry, paski, portfele, a nawet same aligatory, które są trzymane w klatkach z dostępem do wody, więc ja nie wiem czy oni je tam hodują czy wypuszczają je na noc jako nowoczesny system zabezpieczeń przed sąsiadem lub inną pływającą wioską, która zamierza na nich napaść. Po zobaczeniu wszystkiego ruszyliśmy do brzegu, było gorąco, a ja już byłem głodny i spragniony. I zacząłem rozmowę z moim szoferem
– Do you have crocodile living here free ?
Odpowiedział:
– No, we don’t have any, everything is on special farm.
I tak płyniemy, on wyłączył silnik i zaczęliśmy powolutku dryfować przy brzegu. I tak siedzę w tej łodzi i przyglądam się pobliskim krzaczorom, a tam wielki łeb i się wynurza..Pytam się chłopa podjarany jak 10 letnie dziecko.
– And what is this, a fucking frog ?
Gość raczej nie skumał sarkazmu tylko się uśmiechnął i jak przystało na Kambodżanina zaczął łzawą historię o tym, że jego brat nie ma nogi, siostra obu, ma 6 dzieci i jest bez rodziców i czy mu zapłacę jeszcze 20 dolców więcej. Oczywiście, że się nie zgodziłem, podziękowałem za mile spędzony dzień i poszedłem szukać wodopoju w pobliskiej yyeee lepiance. Jako 100% zachodni turysta kupiłem Coca- colę i ruszyłem w kierunku wiosek, i tak szwędając się między uliczkami, budynkami i ich wychodkami podziwiałem piękno i prostotę tego kraju, o którym się mówi, że jest taką Afryką w Azji. Dla mnie była to niesamowita przygoda i nie żałuję ani jednej chwili, gdyby Dawid nie miał żółtaczki to już by nas tam dawno nie było, więc można stwierdzić, że na coś ona się przydała.
Zapraszam do krótkiej galerii po jeziorze Tonle Sap
O takiej właśnie Kambodży chcę czytać. Bo gdy już postawią te żelbetonowe konstrukcje, to nie będzie już to samo… A o metodzie wyłudzania pieniędzy „na węża” jeszcze nie słyszałem 🙂