Luang Prabang – Jaskinia 1000 Budd

Jaskinia 1000 budd

Wysiedliśmy z pozostałą ekipą backpakersów na jednej z głównych ulic Luang Prabang. Dzień chylił się już ku końcowi, ponieważ było już po zachodzie słońca, a my jak zawsze bez żadnego rekonesansu w mieście oraz bez pomysłu na guest house. W takich sytuacjach, gdy stoi się w większej grupie osób, szanse na znalezienie noclegu maleją ponieważ kto w szczycie sezonu będzie miał wolny Guest house?

Luang Prabang z innej strony... dzikiej
Luang Prabang z innej strony… dzikiej

Trzeba było się pożegnać ze swoimi towarzyszami podróży. Ktoś podjął temat czy widzimy się wieczorem na piwie, odpowiedziałem że tak, „za dwie godziny w tym samym miejscu”.

Ekipa pokiwała na „tak” i każdy życzył sobie powodzenia w szybkim znalezieniu pokoju i poszukiwania się rozpoczęły. Niestety nie były tak łatwe jak wcześniej, ponieważ pokoje w Luang Prabang czasem urządzone są w schowku pod schodami lub na tyłach garażu, który mieści się za czyimś domem.
Powiem Wam, że przez godzinę poszukiwań widziałem naprawdę dziwne pokoje, ale niestety zbyt późno dotarliśmy do Luang Prabang by znaleźć coś wolnego w normalnym hoteliku. Lecz po godzinie i 20 minutach, trafiliśmy w Jackpot i mieliśmy przytulny pokój w centrum miasta, który wynajęliśmy na 3 dni. Ogarnięcie się nie zajęło nam dużo czasu, chociaż Dawid nie wyglądał najlepiej – jego białka w oczach powoli stawały się coraz bardziej żółte, był zmęczony podróżą i non stop senny… Miał pierwsze objawy żółtaczki. Lecz takiego twardziela jak Dawid byle jaka choroba tropikalna nie pokona i udał się na piwo. Po dotarciu na miejsce okazało się, że brakuje tylko pary z Izraela, lecz za bardzo się tym nie przejmowaliśmy i udaliśmy się do najbliższego baru na jednej z głównych ulic. Kelner prócz podawanych kolejnych piw zaproponował nam zakup marihuany, po szybkiej wymianie zdań każdy stwierdził, że jest w końcu na wakacjach i zasługuje na Jointa. Ja wtedy zastanawiałem się czy w Laosie można trafić do więzienia za palenie trawy, ale mój towarzysz z Wielkiej Brytanii przekonywał mnie że jest tu już kolejny raz i wieczorem to jest całkiem normalne i nikt nie zwraca na to uwagi, stwierdził, że jak dobrze się dowąchasz i przypatrzysz to lokalni „jarają na potęgę”, a ja sam później się przekonałem, że miał rację. I tak siedzieliśmy sobie w lutym przy temperaturze 25 stopni (nocą), w przydrożnej knajpce nad brzegiem Mekkongu opowiadając historie kto, co robi w życiu, jak się tu znalazł oraz jak długo będzie trwała jego wyprawa. Dla mnie takie spotkania są ulubioną częścią podróży, bo nie siedzisz ze swoimi przyjaciółmi z podwórka, ale z o obcymi ludźmi z różnych zakątków świata, a bawisz się z nimi tak dobrze jakbyście znali się parę lat. I czasem takie kontakty utworzone podczas wypraw, pielęgnujesz  bardzo długi czas lub nawet się później spotykacie na kolejnej wyprawie lub taki wieczór jest dla Was pierwszy i ostatni – zostają tylko wspomnienia. Po 4 piwach i 3 skrętach, ekipa stwierdziła, że czas udać się w stronę hostelu, bo każdy ma plan na jutro. Englishman powiedział, że będzie pił od 8 rano, Vergrad, że wypożycza skuter i pojeździ sobie po okolicy, a ja z Dawidem stwierdziliśmy, że uderzamy na jaskinie 1000 Budd, która jest ostatnim zapomnianym miejscem przez białego turystę.

Tutaj można wypożyczyć jedną z łodzi która zabierze nas w dół lub górę rzeki.
Tutaj można wypożyczyć jedną z łodzi która zabierze nas w dół lub górę rzeki.

Następnego dnia mieliśmy z Dawidem okazję przespacerować się po Luang Prabang. Niestety nie wstaliśmy tak jak reszta turystów o 5 rano by gonić mnichów po ulicy z aparatem w ręce, lecz o rozsądnej porze – o w pół do dziesiątej rano, brakowało tylko jeszcze Knoppersa.  Idąc powoli ulicami Luang Prabang zauważyłem, że jest to jedno z głównych miast przerzutowych na południe lub północ Laosu, dla młodych, bogatych dzieciaków to był kolejny przystanek w stronę Vang Veng, najlepszej imprezy w Laosie, która trwa dobre 24/7 i była też naszym celem, a legendy o tamtejszych imprezach były opowiadane przez każdego podróżnika spotkanego po drodze czyli takie „El dorado dla pijaków”. Na ulicach Luang Prabang prócz mnóstwa knajpek jest również duża ilość Watów (świątyń) ale jak podróżujecie już jakiś czas to one na Was nie będą robiły żadnego wrażenia, więc radzę skupić się na innych aspektach zielonego Laosu. Główna atrakcja w Luang to Wat Chom Si, położona na wzgórzu w centrum miasta, z której można podziwiać widok zachodzącego słońca ale oczywiście na samej górze trzeba zapłacić parę dolarów, aby ten widok podziwiać. I tutaj wchodząc po schodach z Dawidem, który z nadmiaru żółtaczki nie miał siły i wspinaczka ta swoje trwała, wchodząc na ostatni schodek jest wbita tabliczka informująca białego turystę, że „ tam za winklem należy zapłacić dolary aby podziwiać wspaniały widok zachodzącego słońca”. I na tym opiera się cudowna technika wyłudzania pieniędzy w Laosie, za wszystko trzeba płacić, i to dosłownie za wejście na górę i zrobienie zdjęcia zachodu, kosztuje, za przejście przez most publiczny, kosztuje, za wejście do świątyni, sporo kosztuje, nawet pewnego razu na to się tak zirytowałem, że poskarżyłem się na głos Dawidowi „dziwię się jeszcze, że za przejście na drugą stronę ulicy tutaj nikt opłat nie pobiera”, a za moimi plecami ktoś krzyknął „one dolar”.Takie przypadki mogę zaliczyć do większych aglomeracji w Laosie, na północy nie krzyczą, są zbyt leniwi.

Pracująca kobieta na promie czyli „twoja stara pływa barkami”

Jak już wspomniałem nasza misja polegała na odwiedzeniu „Jaskini 1000 Budd”, która wg. Przewodników była zapomniana przez białego turystę. Więc nachodzi mnie pytanie – gdzie można coś takiego znaleźć? Udaliśmy się nad brzeg rzeki Mekkong zaciągnąć języka u lokalsów. Okazało się, że owa jaskinia była dobrze znana i za niecałe 12.000 kip można było tam dotrzeć, oczywiście cena od osoby. Więc nie pozostało nic innego jak negocjacje z przewoźnikiem, który miał nas zabrać w górę rzeki do jaskini,  wyglądało to tak  :

– How much for a trip? –  spytałem

12.000 Kip – odpowiedział przewoźnik.

-If I buy more tickets, cheap, cheap? – szybko dodałem – i tutaj wszystkim radzę mówić wschodnim angielskim, bardzo ubogim, wtedy macie większą szansę na wynegocjowanie mniejszej ceny bo nie jesteście z Anglii, Niemczech czy Holandii itp.

– Yes, a little bit – powiedział po chwili zastanowienia mój przyszły przewoźnik.

– Ok, then for two tickets, how much ?

–  11.000 my friend –  dodał pewny siebie przewoźnik.

– No, no, I’m not from England, Germany oraz USA, I don’t have money my friend… I’m from Kazachstan – powiedziałem łamiącym głosem z rosyjskim akcentem.

Przewoźnik w myślach włączył swój Google maps i zaczął lokalizować gdzie mieści się Kazachstan. Oczywiście nie próbujcie im wmawiać że jesteście „from Poland” bo dla nich brzmi to jak „Holland”. I jesteście potraktowani tak samo Holendrzy czyli bez zniżki i zapłata w Euro.  Mój przewoźnik najwyraźniej stwierdził, że jak tak długo się upieram o cenę to jednak muszę być z tego Kazachstanu i spytał się mnie :

– How much, You’ll pay?

Odpowiedziałem .

– My friend, 10.000 for two tickets, there and back, ok? C’mon im not from Europe if You are not happy, I’m not happy to…

I tak po chwili odpowiedział

Ok, but don’t tell Anyone.

W drodze do jaskini 1000 Bud.
W drodze do jaskini 1000 Bud.

I tak ruszyliśmy za mniej niż half price. Sama procedura tej wycieczki wygląda tak, że pakujemy się na łódź i płyniemy półtorej godziny w górę rzeki, silnik ryczy, na brzegach chodzą Jaki, nie mylić z pewnym posłem z Solidarnej Polski – to są takie krowy. Ogólnie siedzenia są niewygodne, a na zewnątrz gorąco lecz Dawidowi nie przeszkadzało to by uciąć sobie drzemkę przez całą podróż.

Życie w podróży uczy cię wielu rzeczy... pierwszą jest zasypianie w każdych warunkach :)
Życie w podróży uczy cię wielu rzeczy… pierwszą jest zasypianie w każdych warunkach 🙂

Podpływając do brzegu gdzie mieści się jaskinia, zauważyłem, że chyba nie do końca jest to miejsce tak jak opisywali w przewodnikach czyli zapomniane przez turystów. Już na samo dzień dobry słyszy się cenę wstępu za oglądniecie jaskini, bilety są wydrukowane na kolorowym papierze więc może być drogo i było. Nie chcę skłamać czy bilet kosztował 25.000 kip czy 50.000 ale na pewno gdzieś w tym przedziale. Kiedy zapłacimy kolejne myto za zobaczenie jaskini  to wchodzimy po schodach na gór.

Jaskinia 1000 Bud.
Jaskinia 1000 Bud.

Sama jaskinia, owszem jest tam 1000 budd, ale głównie są to figurki wielkości 10 cm, jest też parę większych innych kształtów oraz kolorów. Do tego możemy dodać pełno turystów, którzy prawdopodobnie nabrali się na to samo co ja i suma sumarum jaskinia ta nie powinna nazywać się „Jaskinią 1000 Budd” a raczej „Jaskinią 1000 białych frajerów spoza Laosu” jednym słowem wpadłem w sidła komerchy taniej niż dżungla w Tajlandii. Po przeglądnięciu wszystkich 1000 budd, udaliśmy się do jaskini, która jest położona odrobinę wyżej, i idąc po schodach słyszę jak ktoś mówi do kogoś czystą Polszczyzną.

A w jaskini obiecane figurki Buddy
A w jaskini obiecane figurki Buddy

– Pani Jolu, przecudowna świątynia i miejsce prawda? – zapytała Pani w białym kapeluszu

–  Tak, Pani Basiu cudowne miejsce – odpowiedziała pytana kobieta

Dzień Dobry – powiedziałem mijanym kobietom, które były w lekkim szoku słysząc polską mowę na końcu świata w zapomnianym przez wszystkich miejscu.

Druga Jaskinia prezentowała się gorzej niż poprzednia, mianowicie przed wejściem stały, dziewczyny, które za drobną opłatą 3 $, wypożyczą latarkę, która ma oświetlić nam drogę w czeluściach mrocznej jaskini. Czując, że jest to kolejny podstęp zarobienia na mnie, udałem się do środka z aparatem, którego naświetlenie służyło za moją latarkę. Jaskinia było aż na 20 metrów głęboko z niczym interesującym, po prostu nie widziałem tam żadnego aspektu czy podróżniczego, duchowego, krajobrazowego, który pozwoliłby mi się nacieszyć tą jaskinią. Wyszedłem z Dawidem z jaskini i udałem się na przystań.

Druga Jaskinia
Druga Jaskinia

Znalazłem swoją łódź, do której się wpakowałem i kazałem zawieźć siebie z powrotem do Luang Prabang. I płynąc tym razem z nurtem rzeki doszedłem do wniosku, że najlepszą częścią dzisiejszego dnia jest podróż łodzią, która na swój sposób jest nudna, ale za to daje poczucie wolności i świadomości, że jest się daleko od domu.

Wieczorem ponownie spotkaliśmy się z naszymi chwilowymi towarzyszami podróży. Vergard spędził cały dzień na skuterze podróżując po okolicznych wioskach, pokazał mi cudowne zdjęcia, które zrobił i stwierdziłem, że jutro musimy zrobić to samo z Dawidem. Englishman robił to co planował czyli pił do południa, potem spał, a potem ponownie pił, a gdy usłyszał naszą relację z jaskini 1000 budd to prawie się zakrztusił na śmierć swoim 12 piwem… ze śmiechu. Wieczór nastał, a my udaliśmy się na nocny targ w centrum miasta, a później na zaliczenie każdej knajpy w okolicy – w końcu wtedy był nowy rok Chiński. Happy New Year.

Jaskinia 1000 Bud
Jaskinia 1000 Bud
Widok towarzyszący nam po wyjściu z jaskini
Widok towarzyszący nam po wyjściu z jaskini
Takie widoki w zielonym Laosie to standard. Zwiedzać póki nie postawią hoteli.
Takie widoki w zielonym Laosie to standard. Zwiedzać póki nie postawią hoteli.

 

Luang Prabang – Jaskinia 1000 Budd
Przewiń do góry