Laos Poradnik – wiza, ceny, informacje praktyczne
Witam. Wyprawa na Ukrainę chłopaków z podwórka dobiegła końca. Czas kontynuować historię „Some Journeys are made for the soul and żółtaczka”. Wspomnieniami wracam do Azji południowo-wschodniej i przedstawiam Wam – Panie i Panowie, Laos poradnik.
Zanim przyleciałem do Azji, miałem w głowie plan objechania trzech krajów: Tajlandii, Laosu i Kambodży. Siedziałem godzinami studiując materiały i czytając o wizach, o tym czego się można spodziewać w danym kraju i ile kosztuje życie. Miałem wyryte w pamięci mapy tych krajów. Początkowo zakładałem, że po trekkingu w Chiang Mai udamy się na północny-wschód i w okolicach Złotego Trójkąta, a dokładniej Chiang Khong, przedostaniemy się na terytorium Laosu, do wioski Houey Xai. Stamtąd załatwimy jakiś transport i udamy się do mekki imprez w Laosie czyli Vang Veng. Bardzo mnie wtedy martwił transport po stronie Laosu- przeglądając mapy u wujka Google nie mogłem znaleźć żadnej drogi prowadzącej z tego miasteczka na południe, kompletna dżungla. Wyjściem alternatywnym okazała się podróż rzeką Mekkong.
Po skończonym trekkingu, nie pozostało nam nic innego jak udać się do Laosu. Bilety mieliśmy w kieszeni, a bus miał po nas podjechać w samo południe, więc mieliśmy odrobinę czasu wolnego by pochodzić jeszcze po Chiang Mai i zrobić zakupy, po czym udaliśmy się na umówione miejsce odjazdu.
Jak to bywa w małych firmach transportowych bus nie przyjechał punktualnie i musieliśmy swoje poczekać na zewnątrz, co chwile zmieniając miejsce podążając za cieniem, ponieważ było bardzo gorąco. W Polsce, w tym samym czasie większa część populacji naszego kraju najprawdopodobniej wkurzała się na śnieg i mróz. Równowaga zachowana. W końcu przyjechał po nas mały bus, do którego upchali wszystkich backapakersów podróżujących do Laosu, czyli mnie, Dawida i jakieś osiem blondynek z UK i USA, które miały akurat Spring Break. Podróż do granicy trwała sześć godzin i była naprawdę męcząca, ale nie ze względu na upał ale na towarzystwo. Siedzieliśmy w środkowej część busa, przed nami siedziała grupa Brytyjek, za nami grupa blondynek ze Stanów. W pewnym momencie jedna z dziewczyn wyciągnęła aparat i zaczęła oglądać z koleżankami zdjęcia. Każdemu zdjęciu małpki, kotka, pieska czy palmy towarzyszyły wspólne odgłosy zachwytu w postaci „łaaaał, yeaaah, soooo cool, łaaaał yeah, sooo cool and so and soo…”. Za chwilę grupa Brytyjek pozazdrościła wspólnych łałów rówieśniczek i też wyciągnęła aparat. Teraz mieliśmy w busie dolby sourround w postaci „łaaaał, yeaaah, soo cool”.
Ja szybko wygrzebałem z kieszeni swojego ipoda, włożyłem do uszu słuchawki i odpaliłem 500 najlepszych utworów rockowych wszech czasów zostawiając Dawida na pastwę losu kakofonii małpich zachwytów. Po paru minutach popatrzyłem na Dawida i naprawdę mu współczułem, ponieważ dziewczyny właśnie się zapoznały i wyciągnęły pozostałe aparaty aby wspólnie pooglądać resztę zdjęć. A mi w tym momencie wysiadł ipod… Jeb, i tak do granicy z Laosem byliśmy skazani na lekcje angielskiego w postaci „łał and cool”.
Po godzinie 18 byliśmy już w Chiang Khong. Nasze towarzyszki stwierdziły, że będą nocowały w jednym z hosteli jeszcze na brzegu Tajlandii. Kiedy usłyszeliśmy tą wiadomość, bardzo się ucieszyliśmy i poszliśmy wyrobić wizę do Laosu aby mieć pewność, że nie spotkamy na naszej drodze rozgadanych dziewczyn.
Teraz napiszę parę uwag technicznych. Polecam każdemu mieć przy sobie 3-4 fotografie paszportowe. W krajach Azji południowej przy każdej wizie musiałem zostawić celnikom jedno swoje zdjęcie na pamiątkę. Jeśli zdarzy się, że zapomnicie zdjęć, może Was poratować wiadomość, że niezwykle przedsiębiorczy Azjaci mają na granicy mobilny punkt fotograficzny, gdzie możecie wymagane fotografie zrobić. Pamiętajcie, że jeśli udajcie się do Kambodży, Laosu, Tajlandii czy nawet Chin przy każdym wniosku jest pytanie, gdzie się udajesz. Jest to pole obowiązkowe do wypełnienia. Jeśli nie wiecie gdzie będziecie spali lub na którym polu rozłożycie namiot to ratują Was przewodniki lub ulotki z ofertami hoteli na granicy. Wpisuje się adres hotelu z ulotki lub przewodnika i po sprawie.
Samo przekroczenie granicy jest bardzo proste. Przy brzegu Mekkongu stoi sobie wybudowana buda, do której się podchodzi i daje paszport celnikowi, który po jego przeglądnieciu wlepia pieczątkę opuszczenia Królestwa Tajlandii. Po tej czynności udajemy się na sam dół, gdzie czekają na nas łodzie i po wręczeniu 40 Bahtów przewoźnikowi, przekraczamy Mekkong i cumujemy na brzegu Laosu. Podczas tej krótkiej przeprawy zauważyłem, białka oczu Dawida przybrały żółty kolor. Wpadłem w lekką konsternację bo nie wiedziałem czy to promienie zachodzącego słońca rzucają takie światło w naszą stronę, czy mój kolega ma żółtaczkę.. parę dni później już byłem pewien, że jest właścicielem choroby tropikalnej, nie wiedziałem tylko jakiej..
Laos Poradnik – Wiza i Ceny :
Aplikacja o wizę trwa około 40 minut. W tym czasie zawarte jest wypisanie wniosku o wizę, dołączenie zdjęć, odstanie swojego czasu w kolejce i zapłacenie 35 dolarów za kawałek kolorowej naklejki wklejonej do paszportu- wizy. Po tej czynności masz zielone światło na wejście do Laosu. Chciałbym napisać, że Laos jest tani, lecz niestety tak nie napiszę. Jest drogi i zaraz Wam rozpiszę dlaczego.
Kurs wymiany walut w 2011
Za 1 dolara = 8.000 kip
Za 1 Euro = 10.000 kip
Winogrona, które Dawid uwielbia, kosztują 50.000 Kip czyli 5 Euro
Pokój dwuosobowy w Houey Xai kosztuje 70.000 Kip
Wynajęcie skutera 60.000 kip
Paliwo 7,500 – 8.000 kip
Koktajle 5.000 kip – najlepszy koktajl na świecie jest w Luang Prabang.
Przekroczenie lokalnego mostu – 8.000 Kip – naprawdę mieliśmy taką sytuację.
Piwo 8.000 – 10.000 kip
Jabłko 3.000 kip
Jedzenie dla dwóch osób nawet do 100.000 kip dziennie.
Nasz budżet był w granicach 40 dolarów dziennie na dwie osoby
W Laosie byliśmy 7 dni, a wydaliśmy więcej niż przy dłuższym pobycie w Tajlandii.
Po odebraniu paszportów od celnika znaleźliśmy się w samym centrum wioski Houey Xai. Nikt się na nas nie rzucił z ofertą hotelu czy transportu, nikt nas nie naciągał na kasę. Rozglądałem się uważnie po ulicy, ktoś w oddali zmiatał ulicę, jakiś facet w maszynie służącej do produkcji popcornu sprzedawał papierosy- nikt nie był nami zainteresowany… Czułem się jak bohater jakiegoś horroru. Jakby mieszkańcy wiedzieli, że nie ma sensu zakrzątać sobie głowy moją osobą bo i tak mnie tu jutro nie będzie.
Udaliśmy się w górę ulicy i trafiliśmy do pierwszego, lepszego hotelu, który miał wolne miejsca za 70.000 kip. W pokoju warunki były całkiem niezłe, zważywszy, że ciepłej wody nie widziałem parę dni. Po prysznicu i przebraniu w świeże ciuchy, udaliśmy się na miasto szukać łodzi, które mogą nas zabrać w dół Mekkongu. Znaleźliśmy jedną z agencji, która sprzedaje bilety na łódź, ale cena przez nich podana była tak wielka, że zrezygnowaliśmy i zrobiliśmy to co zawsze – udaliśmy się do lokalnej knajpy.
Sama knajpa nie różniła się niczym od tych, w których jedliśmy na ulicy w Tajlandii- też była na świeżym powietrzu, miała brudne stoły i na co drugim krześle spał kot. Menu było całkiem proste, Dawid zamówił sobie coś z kuchni włoskiej, a ja specjalność zakładu czyli Mekkong Soup.
Jedzenie wjechało na nasz stół. To, co Dawid dostał wyglądem przypominało spaghetti. Moja zupa była mętna tak, jak rzeka Mekkong wijąca się 100 metrów dalej. Próbowałem spaghetti, które dostał Dawid i nie rozumiem jak można zepsuć tak prostą potrawę. Moja zupa też nie była najlepsza, nawet Magda Gessler nie zidentyfikowała by pływających w niej kawałków czegoś. Wyjadłem dość spore krewetki, a resztą zupy próbowałem dokarmić bezpańskie psy i koty, które też nie chciały za bardzo tego jeść… może były najedzone? Zapłaciliśmy bajońską sumę i udaliśmy się szukać transportu na jutro. Po drodze zahaczyliśmy o szaszłyki z ulicy, niewiadomego pochodzenia. Trzeba było dużo pikantnego sosu aby przełknąć to mięso na patyku (prawdopodobnie był to lokalny sprzedawca w stylu „Gardło sobie podrzynam Dibbler” ze Świata Dysku, który występuje dość często w książkach Terrego Prachetta sprzedając paszteciki niewiadomego pochodzenia). Miłym aspektem naszej wędrówki było to, że podczas naszej wędrówki po ulicach pustej wioski Houey Xai spotkaliśmy tubylca, który poinformował nas, że dalej jest mini port, z którego odpływają łodzie w dół Mekkongu i że są ich dwa rodzaje: Slow Boat, który płynie prawie dwa dni, oraz Speed Boat, który pokonuje tą samą odległość w parę godzin. Po powrocie sprawdziłem w przewodniku Lonely Planet informacje na temat Speed Boatu, który figuruje jako „bardzo niebezpieczna podróż”. Ale więcej na ten temat napiszę w następnym wpisie, w którym będzie mnóstwo zdjęć oraz film. A jeśli chcecie usłyszeć relację na żywo to zapraszam 23 Września do Szarej Willi w Opolu gdzie będę o tym opowiadał.
W zeszłym roku przekraczałem granicę z Laosem na wietnamskim motorze. Dobrze jest się wcześniej przygotować, bo nie na każdej granicy się uda. Mały poradnik jest tutaj https://www.tropematiego.pl/2018/11/granice-laosu.html Jeśli chodzi o ceny to wiza oficjalnie kosztuje 30$, praktycznie średnio około 40$ (tzw. „opłata dodatkowa”). My za jedzenie płaciliśmy około 20 tys. LAK (9zł), nocleg w pokoju dla dwóch osób średnio ok. 50 tys. LAK (22zł). Tylko, że mieliśmy własny środek transportu i jedliśmy, spaliśmy gdzieś po drodze, zdala od turystycznych lokalizacji.
Dzięki za aktualizację ziom !!