Zwiedzanie Muru Chińskiego Zimą
Witam, zapraszam Was z wielką przyjemnością na zwiedzanie muru chińskiego zimą.
Jeżeli jeszcze się zastanawiacie czy warto to mam nadzieję, że tekst i zdjęcia Was zachęcą.
Dawno, dawno temu, czyli jakoś w 2010 roku miałem przyjemność odwiedzić Mur Chiński, z lekkim poślizgiem od jego powstania, ale jak to się mówi – lepiej późno, niż wcale. Mur Chiński w pradawnych Chinach miał (jak każda budowana fortyfikacja na świecie) za zadanie bronić terytoriów państwa przed najeźdźcami oraz pokazać sąsiadom swój potencjał tak, aby nie wpadli przypadkiem na pomysł ataku lub kradzieży stada jaków. Lecz jak historia pokazała, mur nie do końca spełniał swoje zadanie bo co innego jak atakuje grupa agresorów, a co innego jak atakuje armia najeźdźców, która ten mur zdobywa i jednocześnie poszerza swoje terytorium z fortyfikacją obronną gratis.
Na przełomie wieków były i są różne jego zastosowania – ofensywne, defensywne lub ochronne odcinka Jedwabnego Szlaku. W obecnych czasach, raz w roku na murze organizowany jest maraton. Ale główną funkcją muru, zamiast obrony stało się wabienie turystów z całego świata. Mur ma wg Chińczyków „10 tysięcy li” długości ale nie radzę brać tego dosłownie jako 5 tysięcy kilometrów, raczej jako „nieskończenie długi”. W rzeczywistości jego długość to 6260 km plus dodatkowe 2200 km barier naturalnych takich jak jeziora, doliny i góry czyli całkowity pomiar muru można uznać za 8850 km z hakiem.
Zwiedzanie Muru Chińskiego zacząłem w Pekinie, z którego udałem się do Simatai, który jest położony o 120 km od celu. Nie pytajcie się mnie o cenę i za ile tam dotarłem bo to było 4 lata temu, notatek na bieżąco nie robiłem, a pamięć już nie ta sama co na maturze. Zacznę moją relację od tego, że było zimno ale to chyba normalna temperatura w styczniu. W każdym bądź razie wskazali kierunek i z 4 osobami, które jechały ze mną w busie zaczęliśmy wchodzić na mur.
Pierwsze wrażenie z Muru Chińskiego mogę porównać do tego samego, co czułem gdy po raz pierwszy podchodziłem do skarpy w Grand Canyon – czułem się bardzo malutki przy rozciągającej się przestrzeni i ciągnącym murze, który coraz dalej zmieniał się w nitkę na wysokich pagórkach.
Tylko wystające wieże strażnicze przypominały mi, że to dalej ta sama budowla, na której właśnie stoję, która się ciągnie gdzieś tam daleko na horyzoncie. Gdy minęło pierwsze wrażenie trzeba było udać się w stronę Jinshaling czyli po wejściu na mur skręcić w lewo. Odcinek ten powstał w XVI wieku. Znajduje się na nim 16 strażnic obserwacyjnych, niektóre w lepszym lub gorszym stanie. Z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że osoby, które ze mną przyjechały wyrwały się do przodu albo są daleko za mną – byłem praktycznie sam na murze. No bo zimą raczej nie można się spodziewać tłumów odwiedzających Mur Chiński, ale wygooglujcie sobie zdjęcia jak wygląda Mur latem – cała szerokość nabita turystami z całego świata.
Podczas całego marszu czyli 4-5 godzin do Junshaling napotkałem tylko jednego Chińczyka, który jak mnie zobaczył spod grani muru, wspiął się na niego niczym człowiek pająk po czym podszedł do mnie i zapytał „coca-cola?”.
Był to jedyny przypadek z napotkanym tubylcem po drodze. Cała droga była w miarę równa i cała, na niektóre strażnice trzeba było się wspinać bo brakowało kamieni. Plotka niesie, że dość spora część budulca z Wielkiego Muru znajduje się w domach pobliskich wsi i jest ich stałym elementem. Najlepsze jest to, że po dzień dzisiejszy niektóre fragmenty są dementowane i wieśniacy stawiają z nich np. oborę czy szopę.
Im bliżej Junshaling tym robi się coraz bardziej klimatycznie z otaczającym nas widokiem i oddalającym się murem, wznoszącym się wraz z coraz wyższymi górami. Pomiędzy nimi znajduje się wiszący most, gdzie dzielnie zakamuflowany strażnik kasuje nas 30 RMB za przejście.
Gdy w pewnym momencie zrobiłem sobie przerwę, zadałem sobie pytanie czy rzeczywiście Mur Chiński widać z kosmosu. Odpowiedź brzmi tak i nie. Tak, ponieważ go widać ze zdjęć satelitarnych które można przybliżyć , ale gołym okiem niestety z kosmosu go nie zobaczymy. Dlaczego? Ano dlatego, że on w swoim najszerszym momencie ma 5 metrów, no 5,5 metra, a sami chińscy naukowcy udowodnili, że jeśli obiekt jest węższy niż 10 metrów to ludzkie oko może go dostrzec z odległości 36 kilometrów, a jak dobrze wiemy na 36-tym kilometrze kosmos się nie zaczyna. Zresztą kolejnym dowodem na to jest film „Grawitacja”, który przeglądałem klatka po klatce i też Muru na nim nie zobaczyłem 😉 Wracając do mojej relacji – gdy przekroczymy most możemy albo udać się dalej (nie próbowałem) albo możemy zjechać na linie nad taflą jeziora – to Wam polecam, dobre zakończenie udanego mini-trekkingu.
Na sam koniec dodam, że jeśli wybierałbym się drugi raz do Chin to na pewno w okresie letnim. Odwiedziłbym Chiński Mur jeszcze raz i zrobił 2-3 dniowy porządny marsz ze śpiworem, prowiantem i jakimś piwkiem, tylko po to by pójść położyć się spać na murze, i patrzeć z niego na pierwszy wschód słońca.
Spodobało Ci się zwiedzanie Muru Chińskiego zimą ? W takim razie zapraszam do reszty Azji
Ja pewnie trafię tam z troszkę większym opóźnieniem, ale kiedyś tam będę! 🙂
fantastyczne zdjęcia !
Dziękuję.
MASAKRA!
Fotografie robią imponujące wrażenie! Też chcę w taką podróż!
Pozdrawiam serdecznie!
Dzięki, Dzięki 🙂 jeszcze wszystko przed tobą 🙂