Śladami Magdy Gessler w Poznaniu

Śladami Magdy Gessler w Poznaniu

Pewnego pięknego weekendu, gdy mój syn Aleksander osiągnął wiek  13 tygodni został zabrany na swoją pierwszą poważną podróż… przewodnią ideą tej wycieczki było podążać śladami Magdy Gessler w Poznaniu.
Ponieważ dość często oglądamy jej program, a że żadnych knajp po „Kuchennych Rewolucjach” na naszej wichurze nie mamy to stwierdziliśmy, że trzeba sprawdzić czy rzeczywiście jest tak dobrze jak u mamy. Dodatkową atrakcją wyjazdu były  „Targi Piwa”, ale wszystko w swoim czasie.

Gessler w Poznaniu

Poznań zastaliśmy rozkopany, ale miejsce naszego pobytu było widoczne z kilometra, więc wystarczyło tylko zaparkować i zameldować się w hotelu. Ze względu na lokalizację wybraliśmy hotel Mercure w centrum Poznania – było blisko do każdej atrakcji, knajp, które nas interesowały, oraz na rynek i do galerii handlowych. Dodatkowo hotel był świetnie przygotowany na odwiedziny z małym dzieckiem.

Gessler w Poznaniu
Hotel Mercury w którym zatrzymaliśmy się.

Rejestracja przebiegła szybko i sprawnie, na miejscu zostaliśmy poinformowani, że mamy jeszcze saunę i fitness do naszej dyspozycji  lecz nie skorzystaliśmy z tej przyjemności ponieważ oboje zapomnieliśmy „strojów specjalnych na tą okazję”.  Pokój, w którym szybko się zadomowiliśmy miał bardzo wysoki standard i przygotowane wygodne łóżeczko dla Młodego, więc na szybkości pielucha została zmieniona (nowy obowiązek w podróży – inni ładują Ipody, zgrywają zdjęcia, a drudzy zmieniają pieluchy).

Gessler w Poznaniu
Pit-stop w oczekiwaniu na zmianę pieluchy 🙂

Spakowaliśmy wszystko, co było potrzebne na dłuższe zwiedzanie i udaliśmy się do „Baru Metka”. Był to nasz pierwszy punkt na mapie zwiedzania.  Zdziwieniem moim było to, że lokal o godzinie 14 był pełen, a na drzwiach wisiała karta, że od 17 rezerwacja lokalu. Powiedziałem do Mileny, że jedzenie musi tu być niesamowite, że aż tyle osób siedzi. Obiecaliśmy wrócić do „Metki” nazajutrz i udaliśmy się na ul. Roosvelta podążając w stronę dworca Głównego w Poznaniu, ale po drodze trafiliśmy na Targi Piwa…

Jak sama nazwa wskazuje.
Jak sama nazwa wskazuje.
Wejście zobowiązuje.
Wejście zobowiązuje.

Zareagowałem krótkim „oooo”, Aleksander długim „uuuuu”. Wejście było za darmo, ochroniarze bardzo mili i pomocni, a na samych tragach mnóstwo pozytywnej energii, miłości do piwa oraz pełna kultura. Stoiska były wypełnione butelkami piw od małych browarów, aż po marki światowe. Nic tylko kupować. Więc kupowałem, a Olo w tym czasie pił swoje piwo czyli mleko.

Na Targach.
Na Targach.
Polecam „Atak Chmielu”
Polecam „Atak Chmielu”

Po wyjściu z „Targów Piwa” skierowaliśmy się ulicą Stanisława Matyi, wzdłuż dworca podziwiając jego wieczorną iluminację, aż dotarliśmy do największego centrum handlowego w Poznaniu „Stary Browar”, które minęliśmy cały czas kierując się w stronę rynku. Dochodziła już godzina siedemnasta, a my byliśmy dalej  bez obiadu. Nie pozostało nam nic innego jak iść śladami Magdy Gessler w Poznaniu. Dotarliśmy do lokalu „Bazylia i Oregano”, który był w programie jeszcze w tym  roku, więc jest najświeższym lokalem w mieście po rewolucji.

Mieliśmy bardzo duże szczęście ponieważ znaleźliśmy ostatni wolny stolik. Miejsca było nawet sporo na Harleya Ola, więc wózek zaparkował obok stołu. Sam wystrój świeży, rodem z „Kuchennych Rewolucji”. Knajpa wypełniona była ludźmi, w miedzy czasie schodzili się kolejni klienci odebrać swoją rezerwację. Na ścianie obok baru wisiało zdjęcie Magdy Gessler z właścicielem lokalu i z podpisem aby jedzonko było pyszne.

Wejście do lokalu.
Wejście do lokalu.
W oczekiwaniu na rewolucję
W oczekiwaniu na rewolucję
W trakcie rewolucji
W trakcie rewolucji

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Otwierając menu dało się wyczuć, że zostało w nie włożone dużo pracy – było ono eleganckie i przejrzyste, niestety ceny nie na kieszeń przeciętnego Kowalskiego. Zamówiliśmy przystawkę w postaci  grzanek ze szparagami i włoskim serem oraz pizze Capriciosse. Grzanki wyglądały apetycznie, niestety szparagi były przejrzałe i zbyt długo trzymane w piekarniku przez to w smaku były nijakie i włókniste. Jeśli chodzi o pizzę to mogę się czepić tylko jednej rzeczy – dlaczego szynka była konserwowa? A jeśli nie była to dlaczego miała smak szynki z konserwy prosto z sieci marketów EKO? Żebym nie wyszedł na malkontenta napiszę też o pozytywnych stronach lokalu „Bazylia i Oregano”. Obsługa bardzo uprzejma – spytała się nas czy potrzebna jest pomoc przy zniesieniu wózka, krótki czas oczekiwania na obsługę oraz zamówione potrawy, jedzenie było dobre, ale szczerze mówiąc spodziewałem się większego „wow”. Koszt przystawki, pizzy oraz  dwóch coli 47 zł.

Rynek nocą.
Rynek nocą.
Rynek w dzień
Rynek w dzień

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po wyjściu z lokalu byliśmy naładowani energią i ruszyliśmy na poznański rynek, który mi się bardzo podobał i na pewno będziemy chcieli tam wrócić jak tylko zrobi się cieplej. Co druga knajpa na rynku nazywa się „pijalnia wódki, pijalnia piwa albo pijalnia wódki i piwa”. W sobotni chłodny wieczór na poznańskim rynku było dużo osób. Dało się wyczuć, że jest weekend, po prostu ludzie się bawili, a myśmy powolutku zaczęli zmierzać w stronę hotelu Mercure, by odpocząć po długim dniu.

Młody podróżnik, nie płacze, nie narzeka, obserwuje i się delektuje.
Młody podróżnik, nie płacze, nie narzeka, obserwuje i się delektuje.

Droga do hotelu nie była długa. Jest on zlokalizowany bardzo blisko centrum miasta, dodatkowo na jednej z głównych ulic więc dostęp do niego jest łatwy.  W pokoju mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy – minibarek wypełniony po brzegi napojami  oraz rogaliki poznańskie, które czekały tylko na ich skonsumowanie… i się doczekały.  Człowiek mógł odpocząć po całym dniu podróży połączonym ze zwiedzaniem. Łóżko było duże i miało w sobie schowany magnes na ludzi, bo nie dało się z niego wstać takie było wygodne. Po  kąpieli i nakarmieniu Aleksandra, kiedy on sobie już słodko spał, przyszedł czas na odpoczynek mamy i taty.

hotel1 hotel2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Leżeliśmy sobie beztrosko na najbardziej wygodnym łóżku świata degustując nabytek zakupiony na targach piwnych. W końcu nastał późny wieczór i przyszła pora na test łazienki. Nie chcę się za długo rozpisywać ale żałuję, że nie mamy takiej w domu.  Muszę też przyznać, że zapomniałem spakować kosmetyki, ale hotel był przygotowany na taką ewentualność  i mnie poratował wszystkim, co jest potrzebne do codziennej higieny.

Wstaliśmy rano, o Olowej porze czyli jakaś 6.30 ponieważ mały jest wtedy najbardziej aktywny i odgłosy  jakie z siebie wydaje uniemożliwiają dalszy sen, więc człowiek idzie do niego i jakoś próbuje się z nim dogadać w stylu: „Olo co tam?” – „Uuuuuu” – odpowiada . „Może zdrzemniesz się chwilkę jeszcze?” – „uuuuuuIIIIiaaaa…. Hau” czyli nie.

Po porannej toalecie trzeba było się wybrać do bufetu na upolowanie śniadania. Obsługa była miła, zapytała czy nie chcemy specjalności szefa kuchni w postaci jajecznicy z szynką. Nie pozostało nic innego jak tylko się zgodzić i spróbować. Jajecznica była dobra, na bufecie niczego nie brakowało, starannie chodziłem i brałem dokładki ponieważ czekał nas ponownie długi dzień.

Hotelowy bufet
Hotelowy bufet

Po śniadaniu szybko się spakowaliśmy i poszliśmy obejrzeć ponownie rynek, tylko tym razem za dnia. Jak na niedzielę rano, tłumów nie było, zwłaszcza, że jest to trzeci największy rynek w Polsce. Najważniejsze, że dało się wyczuć poznański klimat. Gessler w Poznaniu Chodziliśmy od rzeźby do rzeźby, oglądaliśmy kamienice, które zostały odbudowane po II Wojnie Światowej, przechadzaliśmy się bocznymi uliczkami odkrywając ich zakamarki i tak czas zleciał, trzeba było wracać do hotelu i zrobić tak zwany check-out.

Atak gigantycznej żyrafy na stary rynek
Atak gigantycznej żyrafy na stary rynek

Nasze rzeczy były spakowane więc wyprowadzka była kwestią minut, na recepcji oddaliśmy komplet kluczy, pogodne recepcjonistki spytały czy nasz pobyt w hotelu się podobał, na co z uśmiechem oboje odpowiedzieliśmy, że tak i ruszyliśmy do samochodu wpakować torby do bagażnika.

Ostatnie pakowanie przed wyruszeniem.
Ostatnie pakowanie przed wyruszeniem.

Po załadowaniu samochodu, pozostała ostatnia rzecz do zrobienia, mianowicie odwiedzenie „Baru Metka”, do którego poprzedniego dnia się nie dostaliśmy bo był zapełniony. Tym razem zbliżała się godzina 13 i trzeba było zjeść obiad przed ruszeniem w drogę, więc ruszyliśmy dalej śladami Magdy Gessler w Poznaniu .

Gessler w Poznaniu
Bar Metka

Po paru minutach dotarliśmy do lokalu, znieśliśmy wózek po schodach i zadomowiliśmy się w drugiej sali lokalu. Zauważyłem, że byliśmy jedynymi klientami. Kelnerka dała nam karty, które były krótkie, treściwe i w nie najlepszej kondycji. Wybierając potrawy w tle leciał kanał TVP Historia i program z „II Wojny Światowej”, który oglądał właściciel lokalu 15 metrów dalej. Ja zamówiłem żurek oraz pierogi z kapustą, Milena chciała zupę ziemniaczaną ale jej nie było, więc zamówiła wątróbkę z jabłkami  – w tle dalej leciał program wojenny. Żurek przyszedł dość szybko, aż za szybko – był letni i raczej powinien nazywać się zupą kiełbasianą ponieważ tylko ona tam pływała

Gessler w Poznaniu
Żurek
Gessler w Poznaniu
Śladami Magdy Gessler w Poznaniu

. W międzyczasie relacja z telewizora robiła się coraz bardziej smakowita, gdzie pewien świadek bombardowania stwierdził „że pies zjadał zwłoki kobiety, po czym on poznał, że to są zwłoki kobiety? bo miała piersi” I tutaj na serio i całkiem poważnie: w „Barze Metka”  można jeść obiad i naoglądać się ludzkich zwłok i posłuchać o ich rozkładaniu. Duży nietakt jak na lokal gastronomiczny, ale świadczy to tylko o ignorancji właściciela, przecież nie wchodzę mu do domu na siłę tylko do jego lokalu, gdzie mam się czuć jak gość. Drugie danie było jeszcze gorsze od żurku. Tak, porcje były duże i tanie, ale jakość pierogów była porażająca, z pięciu sztuk na siłę wcisnąłem cztery, a kapusty nie tknąłem. Milena miała gorzej – jej wątróbka była spalona z każdej możliwej strony, prezentowała się jak poćwiartowany język krowy, do tego pachniała starym garnkiem albo olejem (albo tym i tym z poprzedniego tygodnia, muchy latające dookoła stołu były najwidoczniej gratis).

Rachunek wyniósł 37 zł  – mogę jeszcze dodać, że światło w lokalu zostało włączone dopiero jak przyszła większa liczba osób, a napoje zostały nalane za barem, a o ile pamiętam w każdej szanującej się knajpie do obiadu kelner przynosi butelkę i napełnia ją przy gościu. To wszystko, co mam do powiedzenia na temat jedzenia w tym lokalu, może się sprawdza bardziej jako pub i leją tam najlepsze piwo w mieście, ale raczej nie zamierzam wracać do Baru Metka.  Podsumowując weekend „Śladami Magdy Gessler” nie zawsze było smacznie jak u mamy, ale reklama w programie jak widać działa. Z tego co widziałem nie tylko ja byłem ciekaw jak serwują w lokalach po jej rewolucji , lecz następnym razem zjem większe śniadanie w hotelu zamiast przeprowadzać eksperymenty gastronomiczne.

Z pozdrowieniami prosto z Poznania.
Z pozdrowieniami prosto z Poznania.
Śladami Magdy Gessler w Poznaniu
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ajka
10 lat temu

No cóż. Reklama dźwignią handlu. Rewolucja była ale się zmyła, goście zostali. Jednak prawdopodobnie nie na wieki.

KSW 26 online
10 lat temu

Byłem w tej restauracji przed rewolucją. Tanio i smacznie 🙂

January
9 lat temu

W sumie sam bym chętnie sprawdził siłę oddziaływania takiej rewolucji… w moim przypadku najbliższy „porewolucyjny” lokal znajduje się jednak w Nysie

Kasia
Kasia
9 lat temu

Ja odwiedzam metke regularnie i jestem zachwycona. Nalezy pamietac ze to jest BAR a nie restauracja…. Ma byc szybko ,tanio i smacznie i tak jest. Przeeepaszny zupa hiszpanska, bardzo syta, rewelacyjna pyra z gzikiem oraz kaszanka! Nie wiem skad takie negatywne opinie.

Przewiń do góry