Pay-Yu-Aj night czyli jak myślałem, że stracę nerkę

Przygoda w Ayutthaya

Tajska Przygoda w Ayutthaya

 

Wszystko zaczęło się od napotkanego w parku tubylca o imieniu Pay-Yu-Aj, który właśnie skończył popołudniowe ćwiczenia. Podszedł do nas i zaczął się wypytywać skąd jesteśmy i co tu robimy. Byłem odrobinę zdziwiony ponieważ po 20 minutach rozmowy zaproponował nam nocleg u siebie. Z natury jestem podejrzliwy i jak byłem mały to mama mówiła żeby nie chodzić nigdzie z nieznajomymi więc grzecznie odmówiłem. Ale rodowity Taj nie dawał za wygraną i naciskał na nas jak przekupka na targu. Pamiętam, że w głowie miałem myśli typu „Ciekawe z iloma Tajami z maczetami bądź chusteczkami nasiąkniętymi chloroformem poradziłby sobie Dawid zanim by nas obezwładnili?” lub „Czy jak będą wycinali mi nerkę to użyją znieczulenia?”. W końcu daliśmy za wygraną i ustawiliśmy się z nim wieczorem o godzinie 20.00 na rogu sklepu 7elven (są to bardzo popularne sklepy, prawie całodobowe, ze wszystkim, czasem tylko trzeba alkohol wcześniej kupić bo lodówki zamykają na kłódkę po 22.00). Wracając do pokoju wiedzieliśmy, że coś jest nie tak… nasz nowy przyjaciel był aż za miły, proponował nocleg u siebie, chciał nas podwieźć pod hostel i próbował dowiedzieć się o nas wielu rzeczy, o które ja bym nigdy nie zapytał na początku znajomości, a moje ostatnie doświadczenie z miłymi Azjatami skończyło się stratą 50 euro za herbatę w Pekinie (czyt. artykuł „Rzeżucha czyli oszustwo w języku Ubungu”). W pokoju zaczęliśmy się zastanawiać z Dawidem jaki organ wewnętrzny nam wytną jak się z nim spotkamy. Wiedzieliśmy tylko, że jest pół-krwi Japończykiem, mieszka w Ayutthaya i nazywa się Pay-Yu-Aj. Powoli zbliżała się godzina spotkania, a my wciąż niezdecydowani… doszliśmy do wniosku, że pójdziemy na spotkanie ale zostawimy aparaty w pokoju. Przynajmniej jak nam będą wycinali nerkę to nie ukradną nam sprzętu…

Trzy godziny później uznałem z Dawidem, że błędem było nie branie aparatów, niestety nie mam żadnych zdjęć z tej nocy, ale spróbuję opisać co się działo.

A z racji tego, że nie mam zdjęć z tamtej nocy i zbliża sie EURO 2012, to wstawiam zdjęcie słonia grającego w piłkę 🙂

Godzina 20.45, Dawid dopala kolejnego papierosa, stwierdza, że nerki jednak zachowamy i pyta jaki mamy plan na resztę wieczoru. Już miałem odpowiedzieć, że nie mam pojęcia gdy zza zakrętu wyszedł spóźniony Pay-Yu-Aj. Podszedł do nas i zaczął nas opieprzać… przysięgam, w życiu nie spotkałem się z sytuacją, kiedy ustawiam się z kimś na konkretną godzinę, a on mnie bluzga za to, że się spóźnił… i to przekonywująco. Rozmowa mniej więcej wyglądała tak:

– Dlaczego nie przypomnieliście mi, że jesteśmy umówieni na godzinę 20, już prawie 21! To wasza wina! – powiedział z żalem Pay-Yu-Aj
– Słuchaj. Nie dałeś nam żadnego numeru telefonu. Nie mogliśmy do ciebie zadzwonić i ci przypomnieć – odpowiedziałem.
– No nie dałem. Ale wszyscy mnie tu znają, mogłeś wejść tutaj, do tej kawiarni lub do 7eleven i powiedzieć, że mnie szukasz i oni by do mnie zadzwonili! Wszyscy mnie tu znają! – krzyczał całkiem poważnie.
– Ok… dobrze, następnym razem będę pamiętał, przepraszam – odpowiedziałem, od razu notując w pamięci, że jak rano obudzę się bez tej nerki, to w sklepie przynajmniej podadzą mi zbliżoną lokalizację gdzie mogę ją znaleźć.

Kiedy nasz nowy przewodnik skończył kazanie, jego humor diametralnie się zmienił i z uśmiechem na twarzy zapytał co pijemy. Stwierdziliśmy, że whisky. Kupiliśmy butelkę, usiedliśmy w przydrożnym barze gdzie Paj-Ju-Aj zamówił wiadro lodu i kolację. Ach tak, zapomniałbym powiedzieć, w Tajlandii wrzucają lód dosłownie wszędzie, oni po prostu uwielbiają jak szklanki są wypełnione kostkami lodu.
Jedliśmy z Dawidem prawdziwe dobre Tajskie jedzenie robione na miejscowym straganie ulicznym, ale jest różnica gdy zamawia je osoba, która mieszka w danym miejscu i wie co jeść, niż kiedy robi to białas, który wskazuje nieśmiało palcem na to, co chce lub wydaję dźwięki ko-koo-koooo jak ma ochotę zjeść kurczaka.

Tajska Przygoda
Jeden z ulicznych straganików z potrawami.

Zauważyłem, że nasz nowy przyjaciel inaczej polewa alkohol niż my w Europie. O co mi chodzi: najpierw ładuje masę lodu do szklanki, następnie wlewa alkohol do koreczka od butelki, przelewa do szklanki, dolewa odrobinę coli, a resztę dopełnia ciepły klimat, który w ekspresowym tempie rozpuszcza kostki lodu w szklance.
Kiedy zapytałem dlaczego tak mało polewa przecież tak można pić całą noc, usłyszałem, że dokładnie taki jest tego sens. Ponieważ jak człowiek pije dużo i szybko staje się bardzo pijany i nie może wypowiadać się racjonalnie. Ale jak wlejesz naparstek, to czujesz alkohol, rozluźnienie, swobodę i wtedy rozmowę przy jednej flaszce możesz prowadzić przez całą noc i będzie ona na poziomie bez żadnej agresji. Nie jesteś pijany, ponieważ roztopione kostki lodu dostarczają wodę, która w dużej mierze właśnie niweluje działanie alkoholu. Sprytne rozwiązanie prawda? Ale u nas w Polsce raczej by się to nie sprawdziło.

Po skończonej butelce, Pay-Yu-Aj zaproponował nam byśmy udali się do lokalu jego znajomej.
Po wypiciu z nim whisky, uznaliśmy, że jest on naprawdę przyjacielski, odrobinę natarczywy ale nie jest skłonny do wycięcia nam nerek więc zgodziliśmy się na jego propozycję.
Chciałbym napisać, że udaliśmy się w stronę baru i potem wróciliśmy do hostelu, ale była by to nieprawda. Nasz znajomy po flaszce wsiadł do samochodu i dał nam znak byśmy zrobili to samo.
I tak jechaliśmy 40 km/h przez centrum Ayutthaya kierując się na prowincję. Moja syrena ostrzegająca przed niebezpieczeństwem wyła na całego, ale jak przejechaliśmy trzeci raz pod rząd na czerwonym świetle nie wytrzymałem i spytałem czy jest pijany i dlaczego nie stosuje się do przepisów drogowych. Usłyszałem w odpowiedź:

Zielone, jedziesz powoli
Żółte, przyśpieszasz
Czerwone, gaz do dechy – było czerwone, znów przyśpieszył, po czym zwolnił do 40km/h na godzinę bo jak powiedział delektuje się powolną jazdą samochodem. Na kolejnym skrzyżowaniu była powtórka.

Tajska Przygoda
Pay-Yu-Aj i Ja 🙂

W końcu dotarliśmy do knajpy jego znajomej. Nazywała się Cowboy club. Na podeście śpiewał tajski boys band. Szybko zostaliśmy ulokowani przy jednym ze stołów niczym V.I.P.y. Podano nam piwo, a do każdego piwa kelnerkę. W środku było odrobinę dziwnie, ponieważ wszędzie wisiały flagi różnych państw. Była flaga Ameryki, Belgii, Chin, Rosji, nie było Polskiej flagi, ale była flaga Nazistowskich Niemiec z ładną swastyką na środku. Sztuk dwie na cały lokal. Jak spytałem się Pay-Yu-Aja czy wie z jakiego kraju jest ta flaga, odpowiedział mi, że Niemcy. Nie miałem już sił by wyjaśniać mu, że u nas w Europie za wywieszenie czegoś takiego można iść do więzienia.
Kolejnym dziwnym zwyczajem było, jak wspomniałem wyżej, że do piwa dorzucają kelnerkę.
Tak. Naprawdę. Cały czas stoi przy Tobie i Twoim kuflu piwa dziewczyna, której zadaniem jest trzymać twój kufel pełny i jak tylko zrobisz łyka piwa to ona bierze butelkę i dolewa po sam szczyt. Pewnie teraz myślicie, że to super rozwiązanie. Powiem Wam, że źle się z tym czułem ponieważ piwka mogę sam sobie dolać, a jak było ono rozlewane w tempie z jakim ja piję to w ciągu godziny piłem 5 lub 6, nie wiem dokładnie ile bo straciłem rachubę… i czy wspomniałem, że do piwa też po same brzegi pakują lód? Brrr… okropne. Posiedzieliśmy tam do drugiej w nocy, zapłaciliśmy rachunek, dałem dziewczynie extra napiwek za to, że musiała dolewać mi non stop piwko. Napiwek powędrował też do boysbandu, który nam śpiewał i do dziewczyn, które były kelnerkami, a że nie było dostatecznej ilości klientów to tańczyły tylko dla nas w rytm muzyki na żywo.

Tajska Przygoda
Tak wygląda nocne życie w Chinatown. Bangkok

Po wyjściu z lokalu czyli około drugiej Pay-Ju-Aj zaproponował nam byśmy udali się na imprezę. Był środek tygodnia, późna godzina, w polskich warunkach lokale powoli umierają, ale że byłem już po whisky i piwkach, było mi wszystko jedno. Pojechaliśmy na imprezę.
Wchodząc na Tajską imprezę o 2 w nocy, nie spodziewałem się rewelacji i jej nie było.Przy Stoliku obok siedziało sześciu Tajów patrzących na nas i prawdopodobnie o nas rozmawiających. Bawiące się pod sceną dwie dziewczyny, a na środku lokalu basen wypełniony wodą z pływającymi w nim, wielkimi rybami. Zamówiliśmy piwko u kelnerki, a raczej kelnera, który był ladyboyem.
Siedzieliśmy, rozmawialiśmy od czasu do czasu wrzucałem do basenu frytkę, która po sekundzie znikała przez czekającą na nią rybę. Kiedy zbliżała się godzina trzecia w nocy i chcieliśmy wracać do siebie nagle rozpętało się istne apogeum imprezowe. Do stolika obok gdzie siedzieli Tajowie podeszła żona jednego z nich zaczęła bić go po głowie. A, że nie miała przy sobie wałka , to chwytała pobliskie kufle z piwem i ochoczo lała w niego zawartością krzycząc przy tym. Pozostała piątka Tajów nie śmiała się, tylko siedziała pokornie. Ale tak tam już jest, kobiety w Tajlandii są opiekuńcze i zrobią dla ciebie wszystko, ale są to najbardziej zazdrosne kobiety na świecie i właśnie byliśmy tego świadkami. Na parkiecie tańczyło teraz dużo ponętnych dziewczyn, byłem w szoku. Nie mogliśmy wyjść ze zdumienia jak martwy lokal o trzeciej staje się pełny. Naprawdę w życiu nie widziałem takiej imprezy, nawet jak szedłem do toalety to po drodze każdy mnie zaczepiał klepiąc po ramieniu lub mówiąc „Hi” chcąc się zapoznać. Uczucie niczym prawdziwy celebryta, a było tak tylko dlatego, że ja i Dawid byliśmy jedynymi białasami na imprezie. I kiedy tak siedziałem i obserwowałem otoczenie, przechodziły obok mnie dwie dziewczyny, w pewnym momencie jedna z dziewczyn chwyciła drugą i rzuciła nią wprost na mnie. Dziewczyna szybko podniosła się z moich kolan i panicznym głosem powiedziała „I’m sorry” i pobiegła za koleżanką. Popatrzyłem się na Pay-Yu-Aja, a on powiedział „że jej się spodobałem”. Czyli podryw w Tajlandii na poziomie licealistek.
Parę minut później podeszły dwie najgorętsze dziewczyny w lokalu, które bawiły się na podeście. Nieśmiało zapytały czy mogą zatańczyć na podwyższeniu, które było na równo z naszym stołem. Odpowiedziałem, że nie mam z tym problemu. Dziewczyny weszły obok i zaczęły seksownie tańczyć w rytm muzyki, aż w pewnym momencie nie wytrzymały chyba gorącej atmosfery w klubie, zrzuciły swoje skąpe spódniczki nam na stół i kontynuowały taniec w samej bieliźnie i szpilkach… Pay-Yu-Aj na pewno miał wtedy ubaw z naszych min.
Niestety przy gorącym tańcu dziewczyn nie wytrzymałem i powiedziałem naszemu gospodarzowi, że jest już naprawdę późno, a my mamy plan pojechać z samego rana do Lop Buri miasta małp. I tak wstaliśmy i poszliśmy w stronę samochodu. Chwilę później wybiegły za nami dziewczyny, które obok nas tańczyły i spytały o nasze imiona i numery telefonów. Imię powiedziałem, ale numeru nie dałem… taką mam życiową zasadę, że gorącym dziewczynom numeru nie daję 😉
Żadna nerka nie została wycięta podczas tamtej nocy.

Więc ludzie! Jak tam będziecie to szukajcie knajp, miejsc, gdzie nie ma dużo białych. Będziecie traktowani inaczej. W końcu po to też się udajcie, by poznać inną kulturę. Po co jechać na drugi koniec świata? Na pewno nie po to, by usiąść w Europejskiej knajpie i zjeść kotleta jak można spróbować czegoś lokalnego. Zapoznawajcie się z nowymi ludźmi i poszerzajcie horyzonty, tylko uważajcie by nie przesadzać, nerki są tylko dwie.

Pay-Yu-Aj night czyli jak myślałem, że stracę nerkę
Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Przewiń do góry